Dzięciątko czy Mikołaj i dlaczego warto być grzecznym przez cały rok? Odpowiadamy!

Autor:
ŚOT
Data publikacji:
30 Listopad 2023
Odsłuchaj tekst

Śląskie emanuje pozytywną energią przez cały rok. Wyjątkowy nastrój panuje w regionie zimą, gdy rozpoczynają się przygotowania do świąt Bożego Narodzenia i powitania Nowego Roku. Wtedy ujawnia się bogactwo ludowych tradycji, wciąż kultywowanych w różnorodnych zakątkach województwa śląskiego.

Prezent od Mikołaja czy prezent od Dzieciątka?

Tradycje świąteczne w Polsce oraz w Śląskim są bardzo bogate. Jeden ze zwyczajów bożonarodzeniowych, inny niż w pozostałych regionach, jest do dzisiaj praktykowany w regionie. Prezenty przynosił tu od zawsze nie Święty Mikołaj czy Gwiazdor, lecz nowo narodzony Jezus, czyli Dzieciątko – prawdopodobnie było to nawiązanie do Trzech Króli, którzy składali hołd w Betlejem i przynieśli Dzieciątku dary. Przed laty obdarowywano się skromnie i podarki trafiały tylko do dzieci. Mógł to być własnoręcznie zrobiony szalik, drewniany konik lub garść słodyczy. Współcześnie chyba nie ma osoby, która nie lubi dawać i dostawać prezentów. W niebanalne podarki można się zaopatrzyć na jarmarkach świątecznych organizowanych w wielu miejscach regionu. W chorzowskim Skansenie w trakcie „Śląskiej Wiliji” na straganach można było znaleźć wszystko, co kojarzy się ze świętami i zimą: ozdoby, przysmaki, choinki, kartki świąteczne, zabawki dla dzieci. Na jarmarku sprzedawane były nie tylko lokalne wędliny, sery, przetwory, miody pitne i pierniki, ale także wiele ręcznie wykonanych cudeniek, które sprawdzą się jako niepowtarzalne prezenty. Na stragany uginające się pod regionalnymi smakołykami i wyrobami rękodzielniczymi można było trafić również w Katowicach. Od wielu lat organizowany był największy - Jarmark na Nikiszu. W tej zabytkowej, robotniczej kolonii przez dwa grudniowe dni na mieszkańców czekało wiele atrakcji: koncerty, wiedeńska karuzela, pociąg Świętego Mikołaja, wystawy prac lokalnych artystów i oczywiście degustacje kuchni śląskiej. Również w centrum stolicy regionu w grudniu panuje bożonarodzeniowa atmosfera. Przez trzy tygodnie przed świętami Rynek zapełnia się kramami z tradycyjnymi i regionalnymi wyrobami: wypiekami, wędlinami, miodami, nalewkami, ozdobami choinkowymi, rękodziełem, biżuterią, zabawkami i innymi artykułami związanymi ze świętami Bożego Narodzenia.

fot. UM Katowice/ Radoslaw Kazmierczak

„Podłaźnik” zamiast choinki

Na terenie Górnego Śląska najszybciej, bo już na początku XX w., przyjęła się tradycja strojenia choinki, którą przyozdabiano orzechami, jabłkami, cukierkami i własnoręcznie wykonanymi ozdobami z bibuły i kolorowego papieru. Ozdobiona choinka nazywana „drzewkiem życia” posiadała wymiar magiczny, miała przyczynić się do zapewnienia urodzaju i pomyślności gospodarstwa i gospodarzy na kolejny rok. Na Podbeskidziu królował przystrojony „podłaźnik”, czyli czubek jodły lub świerku podwieszony pod sufitem paradnej izby. Strojono go w kolorowe wstążki, bibułki lub słomkowe, własnoręcznie wykonane ozdoby. Z kolei w Zagłębiu Dąbrowskim przed kolacją wigilijną ustawiano snopy zboża, po jednym z każdego rodzaju w czterech kątach izby. U sufitu wieszano „świat” – ozdobę wykonaną z opłatków, a nad stołem „pająki” – ozdoby geometryczne wykonane z żytnich słomek z dodatkiem kwiatków i harmonijek z bibułek. Po udekorowaniu izby paradnej, gdzie miała się odbyć Wigilia, przystępowano do przygotowania samej wieczerzy.

fot. UM Katowice/ Radoslaw Kazmierczak

Makówki czy makiełki?

Ważne było, by na stole wigilijnym pojawiły się dania przygotowane zarówno z takich produktów, których miało nie zabraknąć przez kolejny rok, jak i z takich, które można było zebrać na polu, w ogrodzie, sadzie i lesie. Nie mogło zabraknąć potraw z kapusty, fasoli bądź grochu, ziemniaków, grzybów, suszonych owoców i maku. W zależności od inwencji gospodyń jedzono barszcz, zupę grzybową lub rybną. Dawniej w domach chłopskich i robotniczych – poza śledziem – nie podawano ryb. Dania z karpia przyjęły się na dobre dopiero po II wojnie światowej, ponieważ była to ryba hodowlana, tania i łatwo dostępna. Kiedyś na Górnym Śląsku trudno było sobie wyobrazić, by na stole przykrytym śnieżnobiałym, wykrochmalonym obrusem mogło zabraknąć siemieniotki i moczki.

Do gotującego się kompotu dodawać w kolejności całe obrane migdały, gotować 15 minut, następnie całe orzechy laskowe, po chwili śliwki suszone z pestkami, rodzynki, figi, na końcu orzechy włoskie połówki. Piernik zetrzeć na tarce lub rozkruszyć, rozprowadzić zimnym piwem, dodać do całości. Przyprawić sokiem z cytryny, cukrem, solą i całość zagotować. Po czasie moczka nabierze konsystencji budyniu. Można podawać na ciepło i na zimno. Pierwotnie bazą był wywar z karpia i warzyw, obecnie bardziej popularne jest przyrządzanie moczki z kompotu owocowego i miodowego piernika.

 

Pierwsza potrawa to zupa przygotowywana z siemienia konopnego, podawana z kaszą jęczmienną. Według wierzeń ludowych siemieniotka miała magiczną moc dzięki dużej ilości zawartych w niej ziaren. Z kolei zapomnianą dziś moczkę przyrządzano z ciemnego piernika, migdałów, rodzynek, orzechów laskowych i dużej ilości wody, w której moczyło się składniki. Widoczne były różnice regionalne w wyborze tradycyjnych dań wigilijnych. W Zagłębiu popularny był garus, czyli zupa z suszonych śliwek, serwowana z fasolą lub ziemniakami, a także makiełki, czyli kluski albo łazanki z mielonym makiem. Na Górnym Śląsku królował inny wariant kulinarny tej potrawy, czyli makówki. Była to bułka lub chałka przekładana masą makową, gotowaną na mleku, z dodatkiem miodu i bakalii.

 

Zobacz przepis:

Makaron ugotować, odcedzić. Rodzynki sparzyć, by zmiękły. Do masy makowej dodać orzechy, sparzone rodzynki, miód. Wszystko wymieszać razem z makaronem. Jeśli masa wychodzi zbyt sucha, można dodać gorącego mleka.

„Jakiś we Wilijo, takiś cołki rok”

Wieczór wigilijny obwarowany był wieloma nakazami i zakazami. Unikano tego dnia swarów, należało też wcześnie wstać i oddać wszystkie pożyczone wcześniej przedmioty. Wiązało się to z tradycyjnym przysłowiem ludowym: „Jakiś we Wilijo, takiś cołki rok”. Na stole stało dodatkowe nakrycie dla zbłąkanego wędrowca, chociaż początkowo pusty talerz, według tradycji, czekał na dusze zmarłych, by mogły uczestniczyć w kolacji. Podkładano pod stół metalowy przedmiot, na którym trzymano nogi, by były silne, owijano stół łańcuchem symbolizującym siłę i jedność rodziny przy nim zasiadającej. Od stołu nikt nie powinien wstawać oprócz gospodyni, bo przynosiło to nieszczęście. Po kolacji wigilijnej przystępowano do wróżb pogodowych i matrymonialnych. Wróżby z siana, orzechów, szczekania psów miały przynieść powodzenie, zdrowie i urodzaj na cały nadchodzący rok.

Pastuszkowie, hej!

W całym regionie kultywowano tradycje kolędnicze. Kolędnicy chodzili od św. Szczepana, czyli od drugiego dnia świąt. Byli to pastuszkowie, szopkarze, a także grupy herodowe przedstawiające historię króla Heroda. Zwyczaje te były najsilniejsze w okolicach Beskidu Śląskiego i Żywieckiego. Tam można było spotkać dziadów żywieckich, połazowian (połaźników), odwiedzających domostwa z ustrojoną gałązką połaźniczką, oraz grupy w przebraniach szlachcica, masarza, Żyda czy górala, chodzące po gospodarstwach w towarzystwie muzykantów. Odwiedziny grup kolędniczych były mile widziane. W zamian za powinszowania i wizytę, która przynosiła szczęście, kolędnicy dostawali datki, byli częstowani potrawami i trunkami.

 

Wyświetlenia:  524